Przeciw nikczemności
RAHMAN BADAŁOW*
Historia oficera azerskiej armii Ramila Safarowa poruszyła nasze społeczeństwo. Jedni (większość) mają go za bohatera, inni za zbrodniarza. Polaryzacja stanowisk prowokuje nieustanne wzajemne oskarżenia, uniemożliwiając spokojną, trzeźwą ocenę wydarzeń.
Narzuca się porównanie do sprawy kapitana francuskiej armii Alfreda Dreyfusa (nasza sprawa jest znacznie gorsza), która swego czasu podzieliła francuskie społeczeństwo. W ówczesnej Francji wojskowi, klerykałowie, nacjonaliści i antysemici nie tylko poparli oskarżenie - napędzali także nacjonalistyczną histerię, która jak zwykle zagłuszyła głos rozsądku i sumienia. W takich okolicznościach liczni francuscy intelektualiści uznali za swój obowiązek wziąć w obronę kapitana Dreyfusa, którego winy sąd nie udowodnił. Dodam, że stanowisko francuskiej inteligencji, w tym słynny list otwarty Emila Zoli "Oskarżam…!", przyczyniło się do rehabilitacji kapitana Dreyfusa, a także, z czasem, odegrało ważną rolę w procesie dojrzewania francuskiego społeczeństwa.
W tej sytuacji uważam za swój obywatelski obowiązek przedstawienie bez żadnych taktycznych uników mojego poglądu w sprawie Ramila Safarowa. Zaznaczam, że nie jestem prawnikiem, nie umiem więc ocenić z prawnego punktu widzenia procesu ekstradycyjnego i ułaskawienia oficera azerskiej armii. Nie mogę jednak pominąć opinii wielu naszych czołowych prawników, którzy przyznają, że dekret prezydenta okazał się pochopny i niepozbawiony usterek prawnych. A oto moje stanowisko:
- Po pierwsze, ekstradycja i późniejsze ułaskawienie byłyby do przyjęcia, gdyby nie dalsze poczynania władz (uroczystość na lotnisku, awans w hierarchii wojskowej, wypłata poborów za wszystkie lata spędzone w węgierskim więzieniu, przyznanie mieszkania itp.). W rzeczywistości ułaskawienie zamieniło się w rehabilitację, co jest zupełnie nie do przyjęcia, gdyż mowa o przestępstwie udowodnionym w toku postępowania sądowego.
- Po drugie, Ramil Safarow popełnił według mnie nie tylko przestępstwo - sprzeniewierzył się także honorowi i godności oficera. W każdej epoce, w każdym wojsku, nawet w odległej starożytności, obowiązywały takie czy inne normy etyki wojskowej, których łamanie uznawano za czyn haniebny. Nazwijmy rzecz po imieniu - zarąbanie siekierą śpiącego człowieka jest czynem podłym, tym bardziej w przypadku oficera. Takie uczynki wymagają zdecydowanej oceny bez względu na okoliczności, w jakich je popełniono.
Chcę podkreślić, że złamanie tych zasad zasługuje na surowszą ocenę niż naruszenie tego czy innego artykułu kodeksu karnego, gdyż obłożenie tabu tego rodzaju czynów chroni społeczeństwo przed barbarzyństwem i powszechnym zdziczeniem.
- Po trzecie, awansowanie Ramila Safarowa na bohatera ostro kontrastuje z losem prawdziwych bohaterów wojny w Górnym Karabachu, z których wielu poległo na froncie. Wiemy, jak wygląda dziś życie tych, którzy wyszli z tej wojny jako inwalidzi, jak depcze się ich prawa, w jak nieznośnych warunkach mieszkają rodziny wielu poległych tam żołnierzy i oficerów. W tej sytuacji wszelka gloryfikacja przestępcy, który podeptał elementarne zasady etyki wojskowej, obraża pamięć ofiar wojny w Górnym Karabachu.
- Po czwarte, pisałem niejednokrotnie, że nie wolno dopuścić do przekształcenia tej wojny w konflikt etniczny z Ormianami. To niedopuszczalne w tej mierze, w jakiej cywilizowane człowieczeństwo wyrzekło się tych atawistycznych uczuć. Z drugiej strony stawia to nas w dwuznacznej sytuacji, jako że oficjalnie zgadzamy się przyznać obywatelom Górnego Karabachu szeroką autonomię. Ton i słownictwo etnicznej konfrontacji pobrzmiewają nie tylko u niektórych naszych dziennikarzy, lecz także w oświadczeniach wielu polityków, co stawia na porządku dziennym kwestię bezpieczeństwa ludności ormiańskiej, która mieszka i jak twierdzimy, będzie nadal mieszkać w naszym kraju.
- Po piąte, nie należy uzasadniać argumentów w obronie Ramila Safarowa analogicznymi działaniami drugiej strony. Wszyscy pamiętamy podobne "argumenty" z lat szkolnych: "skoro on może, to dlaczego ja nie?", "jeżeli on tak zrobi, to ja mu odpowiem tym samym". Dojrzałe społeczeństwo winno uznać takie argumenty za infantylne. Nikczemność trzeba nazwać nikczemnością. W żadnej też mierze nie usprawiedliwia jej nikczemny uczynek innego człowieka.
- Po szóste, słychać głosy, że historia Ramila Safarowa odnowi gasnące społeczne zainteresowanie kwestią Karabachu, że stanie się czynnikiem pobudzającym obywatelski patriotyzm. Według mnie to pomysł tyleż obraźliwy, co bluźnierczy. Czyn depczący honor i godność nie ma nic wspólnego z prawdziwym patriotyzmem. Może tylko wzbudzać najpodlejsze uczucia.
- Po siódme i ostatnie, jestem przekonany, że historia Ramila Safarowa i, powiem wprost, nieprzemyślane i pod wieloma względami niemądre (mówiąc najoględniej) poczynania władz ogromnie zaszkodziły wizerunkowi naszego kraju.
Odłożyliśmy na później rozwiązanie konfliktu w Karabachu. Ogromnych wysiłków wymaga teraz powściągnięcie bojowej retoryki obu stron. Mam na myśli nie tyle perspektywę wybuchu walk (niczego takiego nie przewiduję), ile działania w swej istocie terrorystyczne.
Potrzebny jest wysiłek wszystkich rozumnych ludzi w naszym kraju, przede wszystkim inteligencji, byśmy nie okazali się w oczach świata moralnymi wyrzutkami.
PRZEŁ. SERGIUSZ KOWALSKI
*PROF. RAHMAN BADAŁOW - ur. w 1937 r., filozof, kulturoznawca, członek Akademii Nauk Azerbejdżanu. Jego tekst opublikował 5 września 2012 r. portal Kultura.az
Zola z Baku
Emil Zola - pamiętamy - ocalił honor Francji, występując w obronie oskarżonego Dreyfusa. Stał się w ten sposób symbolem tożsamości francuskiej - bronił człowieka zaszczutego i niesprawiedliwie skazanego w klimacie nagonki zorganizowanej przez obóz francuskiego szowinizmu.
Tekst Rahmana Badałowa, intelektualisty i humanisty z Azerbejdżanu, powtarza gest francuskiego pisarza.
Ale po kolei. Wedle informacji agencyjnych w 2004 r. Azer Ramil Safarow zabił ormiańskiego porucznika Gurgena Margariana, gdy ten spał. Zadał mu wiele ciosów siekierą i obciął głowę. Uczestniczyli oni w kursie języka angielskiego w Budapeszcie zorganizowanym w ramach natowskiego programu Partnerstwo dla Pokoju.
W 2006 r. Safarow został skazany przez sąd w Budapeszcie na dożywocie. W ostatnim słowie powiedział, że u podłoża popełnionego przez niego zabójstwa leży konflikt między Azerbejdżanem a Armenią, a on sam był wielokrotnie obiektem prowokacji, ośmieszania i upokorzeń ze strony oficera z Armenii. W sierpniu 2012 r. Węgry przekazały Safarowa Azerbejdżanowi. Prezydent Azerbejdżanu Ilham Alijew, wbrew wcześniejszym obietnicom, natychmiast ułaskawił zabójcę i awansował go na wyższe stanowisko.
Rząd węgierski twierdził, że postąpił zgodnie z prawem międzynarodowym. Znaleźli się jednak komentatorzy, którzy wskazywali na silne związki ekonomiczne łączące przeżywający kryzys Budapeszt z obfitującym w ropę naftową Azerbejdżanem. Wskazywano też, że Węgrzy poparli ideę rurociągu Nabucco, który ma eksportować ropę z Azerbejdżanu do Europy. Mówiono również, że rząd Orbána ma dostać pożyczkę finansową z Baku.
W reakcji na decyzję Budapesztu setki Ormian demonstrowały przed ambasadą Węgier w stolicy Armenii Erywaniu. Z drugiej strony setki Azerów wyrażało swoją radość i satysfakcję. Jedni i drudzy zobaczyli w tym ponurym incydencie kolejną odsłonę konfliktu wokół Górnego Karabachu. Ten konflikt między Armenią i Azerbejdżanem - dziś chyba nierozwiązywalny - jest pułapką dla demokratów i błogosławieństwem dla rządów autorytarnych i szowinistycznych w obu krajach. Ten konflikt pozwala manipulować zbiorowymi emocjami.
Artykuł Rahmana Badałowa, umieszczony w internecie, to głos sumienia Azerbejdżanu. Badałow dał świadectwo, że wbrew manipulacjom dyktatury i wbrew zaślepieniu można bronić prawdy i sprawiedliwości. Tacy jak on są nadzieją środowisk demokratycznych w Azerbejdżanie, tak jak Zola stał się natchnieniem demokracji francuskiej.
ADAM MICHNIK
RP-DGW
Tekst pochodzi z Internetowego ArchiwumGazety Wyborczej Gazety Wyborczej . Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez odrębnej zgody Wydawcy zabronione.
© Archiwum GW 1998,2002,2004
Od Fundacji:
Rahman Badalow, bakijski intelektualista, gospodarz jednego ze spotkań w ramach ArtZony 2012 przekazał swój artykuł Adamowi Michnikowi. Tekst ukazał się w Gazecie Wyborczej z 12-13 stycznia br.